Albreht leżał na łóżku myśląc, nad sytuacją w jakiej się znalazł. Z jednej strony, ta cholerna Kapłanka, którą gardził jak mało kim na świecie, obiecywał sobie, że jak będzie po wszystkim ucieknie jak najdalej od tego wszystkiego, może na Nieznane Ziemie. Chociaż mówią, że ten obszar zabija szybciej niż zabójcy. Problem Lalko, tej kobiety, to on naprawdę się bał, było coś w jej oczach, co budził w nim lęk i przerażenie, jej spojrzenie, nie było puste. Jej spojrzenie było radosne cieszyła ją śmierć innych i radowała się tym. Miał nadzieję, że już nie spotka tej kobiety na swojej drodze. Im szybciej ona wykona swoje zadanie, będzie można powiedzieć, po sprawie. Kolejna sprawa, która go męczyła była Kelena Podróżniczka, dla niego „kobieta tajemnica” jak ją określał. Jej motywy, nigdy nie były znane. Pytanie czego ona od niego chciała. Oczywiście mogło to być zwyczajne spotkanie dyplomatyczne, gdzie Imperatorowa pewnie zapewni go, Atak przeprowadzony na bazę był wykonany przez bandę kapitanów renegatów. Jeżeli nie jest to celem spotkania. Może chodzi o Krąg. Nawet nie zadawał sobie pytania, skąd imperatorowa mogła o tym wiedzieć. Wierząc plotką o niej, ona wie wszystko o wszystkich. Będzie musiał się przygotować do spotkania z tą byłą władczynią. Nie ma sensu brać broni, bo jeżeli prawdą jest to, co powiedziała Lalko, że imperatorowa to pierwsza szpada Daharii, to on nie ma z nią szans. Strażników nie weźmie na spotkanie, nie będzie ich poświęcał. Spojrzał za okno i zrobiło mu się smutno, nawet w Adorii nie jest już bezpiecznie. Adoria się zmieniła odkąd tu przybył z miasta pirackiego do miasta kupców i podróżników. Teraz miasto aż huczało od plotek, o demonie wychodzącym z cienia, który zabija. O czym się przekonały Czarne Szpony. Jeden plus tych plotek było taki, że bezpieczniej zrobiło się na ulicach, bo wszelakiej maści zakapiory, i typy spod ciemnej gwiazdy, nie wychylały sie, i nie napadały, na mieszkańców, aby nie zwrócić na siebie spojrzenia demona z cienia. Muszę odpocząć powiedział sam do siebie, dziś zrobię piknik dla pracowników ambasady. Drzwi zaskrzypiały, to wyrwało ambasador z ponurych rozmyślań. Po chwili zobaczył uśmiechniętą twarz Miami, która jak zwykle punkt siódma przychodziła ze śniadaniem i kawą.- Dzień dobry jak się Panu spało. - ---Dziewczyna spojrzała na swojego pracodawcę, ostatnio był zatroskany, jeden powód zatroskania, znała i pracowała nad tym aby, go wyeliminować, ale innych powodów nie znała. Jeden powód zatroskania znała była to ta kobieta z którą ambasador tak ostatnio rozmawia. Nią zajmie się w drugiej kolejności.
- Wyspałem się. Miami odwołaj dzisiaj wszystkie moje spotkania i powiedz ludziom, że dziś idziemy na piknik za miasto. - Dziewczyna była bardzo zdziwiona, jej pracodawca zawsze cenił swoją pracę i nie robił sobie wolnego od tak. Do ambasadora pasowało jedno słowo pracuś .- Panie, czy coś się stało? - Głos dziewczyny był wyjątkowo zatroskany. Zaskoczył ją tymi słowami, Może potrzebował odpoczynku do tego wszystiego.
- Nie, nic sie nie stało. Chcę odpocząć. - Nie chciał dodawać, że może być to jego ostatni dzień wolnego w jego życiu. - Przyda mi się trochę odpoczynku od pracy, a poza tym byłoby zbrodnią, gdybym zmarnował taki piękny dzień na pracę. Tacę postaw na stole zjem i zejdę, niech wszyscy będą gotowi. - Miami przyglądała się Albrehtowi, wyczuła że nie mówi jej wszystkiego, ale odstawiła tacę na stół.
- Dobrze idę powiadomić pracowników. - Ukłoniła się z gracją, po czym opuściła pokój. Po jakiejś godzinie ambasador zszedł do holu, gdzie panowało poruszenie, wszyscy byli zdziwieni tym, że Albreht dał każdemu dzień wolny i mieli ten dzień spędzić na pikniku, Miami tymczasem przygotowała dla każdego mały kosz piknikowy.
- Moi drodzy, wiem, że jesteście tym zaskoczeni, ale postanowiłem, że dziś ambasada będzie zamknięta, a my odpoczniemy na łonie natury, niech każdy weźmie kosz i ruszamy w drogę, szkoda dnia. - Gestem dłoni wskazał drzwi, zebrani ludzie powoli odebrali kosze i ruszyli w drogę.
- Udajemy się na Górę Smoka. – Tak szumnie był nazwany największy pagórek otaczający miasto, ale z jego szczytu można było zobaczyć całe miasto. Cały orszak ruszył w kierunku południowej bramy, miasto budziło się dopiero do życia, nie licząc portów, które nigdy nie spały. Albreht spojrzał w bok i zobaczył, jak wysoka rudowłosa dziewczyna podnosi inną dziewczynę w kwiatowej sukni , biedna dziewczyna machała tylko nogami nad ziemią. Ambasador zdziwił się, bo nie wierzył oczom, ale przy obu dziewczynach leżał wilk północy z wywalonym językiem, a całą scenę do pełniał mężczyzna w mundurze Protektora, który starał się odciągnąć rudowłosą niewiastę od tej drugiej. Dzięki temu, że na ulicy nie było jeszcze dużego ruchu, dojście do celu, zajęło około pół godzin. Ambasador stojąc na szczycie pagórka spojrzał w niebo i zobaczył błękit porannego nieba, słońce które dopiero budziło się do życia, czuć było lekką bryzę od strony portu, który mieścił się w północnej części miasta. Cały dzień członkowie ambasady spędzili na wspólnych grach, rozmowach, żartach, nawet Albreht pozwolił sobie na żart z siebie i swojej zacnej tuszy. Miami usługiwała wszystkim, nie przeszkadzało to jej, ale myślami była gdzie indziej. Myślała o wielu rzeczach, o tym co będzie musiała zrobić że złamie swoją obietnicę, daną sobie parę lat wcześniej, ale nie ma wyboru, życie jej pracodawcy. Nie. Jej przyjaciela jest zagrożone, a ona będzie go chronić, nawet za cenę własnego bezwartościowego życia. Znów widziała tą rudowłosą z targu, tym razem rudowłosa podnosiła za szyję inną dziewczynę. Teraz wiedziała że dziewczyna z północy jest bardzo silna. Jedno pytanie chodziło jej po głowie, czy to przyjaciel, czy wróg. Jeżeli wróg, cóż będzie musiała się z nią rozprawić. Miami miała jedną pewność, że rudowłosa, jak ona miała Astrid, jest berserkem, a to powoduje, że w walce jest bardzo niebezpieczna. Służąca po tym jak rozdała poczęstunek, odeszła kawałek i zniknęła, nikt tego nie zauważył. Wróciła po jakiś trzydziestu minutach, teraz wiedziała więcej o wiele więcej. Rudowłosa wie, kim jest zabójczyni z Taraka, Ta cała Astrid wiedziała również o Wojownikach Cienia. Pod wieczór niebo zaczęło się zachmurzać.
- Idzie burza musimy wracać. - Powiedział Miami, patrzyła w niebo tak, jakby chciała coś tam wypatrzyć, dostrzec, jakby chciała zobaczyć pioruny i grzmoty.
- Tak masz rację, idzie nawałnica, po której znany światy, nie będzie już taki sam .- Słowa wypowiedziane przez Albrheta były jak by sam filozof przez niego przemawiał.
-Co? - Zapytała Miami uważnie patrząc na swojego pracodawcę, widziała, że tak jak ona wpatrywał się zachmurzone niebo wypatrując pierwszych grzmotów.
-Nic głośno myślę. - Uśmiechnął się serdecznie do dziewczyny. - Panowie i panie czas na nas, bo nas ulewa złapie. - Powiedział radośnie, ale w tej radości było słychać obawę przed przyszłością. Cała grupa powoli schodziła z Góry Smoka.
A stalowe grzmoty zbliżały się nieubłagalnie do miasta zwiastują nawałnicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz