Mitchellowie kontra Maszyny, najświeższy film z Netflixa. Film trwa dwie godziny, jest on animowany. Sama animacja przyjemna dla oka. Twórcy w animacji wstawiali realne kadry z filmów, oraz rysunki. Jest to kino typowe familijne.
Fabularnie jest to prosta historia. Mamy rodzinę, która mimo że się kochają, troszkę się pogubili. Historia skupia, ę na relacjach ojca z córka, która idzie na studia. Ich relacje się popsuły, w którymś momencie. Ojciec postanawia naprawić relacje między córką i odwieść ją cała rodziną do na studia. Ale następuje but maszyn i wszytko się chrzani. Cała ludzkość została wyłapana przez maszyny i tylko rodzina Mitchellów może uratować świata.
Film ten to apokalipsa na wesoła, to terminator i skaynet z humorem. Cały film, mam mnóstwo dobrego humoru, czy to w dialogach czy to sytuacyjnego. Nie brak fajnie z animowanych scen akcji . Jak by nie potrzeć ten film ma znamiona akcyjniaka. Jedna z lepszych scen, to była, jak matka rodziny niczym Goku na Namek po śmierć Krilana dostaje bosta i rozwala roboty, które przed nią uciekają. Czy scena z psem jako tarczą była zabawne Tak ten film ma prostą fabułę, opartą na motywie drogi, gdzie bohaterowie muszą odkryć prawdę oczywistą, że najważniejsza jest rodzina i bez niej to kiepsko. Słowo rodzina tak jak w Fast&Furies odmieniane jest przez wszystkie możliwie przypadki. Tan film dał mi tyle frajdy w oglądaniu, bo miałem to wszystko absurdalne sceny akcji niczym z Szybki i wściekłych.. Humor który mnie kupił. Parodie, motywu buntu maszyn. Trochę nawiązanie do shounenów. Żałuje tylko, że jest to opowieść zamknięta i nie widzę pola do kontynuacji. Czy warto obejrzeć ten film zdecydowanie tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz